Kiedy 26 stycznia 1918 r. w rodzinie ubogiego szewca Andruta Ceausescu, w nic nie znaczącej wsi Scornicesti, urodził się syn, nikt nie mógł przypuszczać, że za niespełna pięćdziesiąt lat zostanie władcą i dyktatorem Rumunii. Nicolae był trzecim dzieckiem w rodzinie, po nim urodziło się jeszcze siedmioro rodzeństwa. Nic więc dziwnego, że w domu się nie przelewało, a dzieci musiały od najmłodszych lar pracować, aby pomóc w wyżywieniu rodziny.
Nicolae również pracował w polu i pomagał w skromnym warsztacie szewskim swojego ojca, ale od najmłodszych lat pociągała go również polityka. I tak w wieku 11 lat wyjechał do Bukaresztu za pracą i nauką, gdzie szybko przesiąkł ideą komunizmu. Przed wojną i w trakcie wojny siedział z tego powodu w więzieniu, ale kiedy w 1947 komuniści doszli do władzy, okazało się, że postawił na właściwego konia. W 1967 roku stanął na czele i przez 22 lata swoich dyktatorskich rządów odcisnął na nim swoje niezapomniane piętno.
Wjeżdżamy do Scornicesti busem ze Slatiny i już na peryferiach miasteczka rzuca się w oczy jeden z pomników świetności epoki Ceausescu. Po prawej stronie widać bryłę stadionu na 30 tysięcy widzów, wybudowanego w sumie nie wiadomo po co, bo populacja miasta to jakieś 12 tysięcy osób. Dziś to obiekt nikomu niepotrzebny, znajdujący się w opłakanym stanie.
Po kilkuset metrach łatwo rozpoznać kolejny relikt przeszłości: dwu jezdniowa główna ulica, z pasem zieleni po środku, na którym przed laty posadzone były rabaty kwiatów. „Aleja Pokoju” – tak nazywała się zwykła niegdyś wiejska droga rozbudowana przez Ceausescu do dwujezdniowej arterii. I wreszcie bloki, których kilkanaście stanęło w miejscu wiejskich chat w ramach tak zwanej systematyzacji, czyli innymi słowy przekształcania wsi w tkankę miejską.
Idziemy dalej wzdłuż miasteczka, reprezentacyjna ulica znowu zamienia się w zwykłą wiejską drogę. Po 20-minutowym spacerze docieramy do krańca wsi, gdzie na zakręcie, za mostem nad rzeczką Olt, już z daleka ukazuje się nam niewielki domek z wystawionym na podwórku popiersiem Nicolae Ceausescu. Obok znajduje się wystawna niegdyś willa siostry dyktatora Eleny Barbulescu, a jeszcze dalej wspaniały dom jej syna Emila. To on po śmierci wuja opiekuje się rodzinną chatą Geniusza Karpat, którą nawet od czasu do czasu udostępnia zwiedzającym. On też wpadł na pomysł wystawienia na podwórku popiersia rumuńskiego wodza.
Dzisiaj na skraju wsi panuje cisza, nic się nie dzieje, choć dom, w którym urodził się dyktator, stanowi swego rodzaju atrakcję. Przed płot zajeżdża samochód, z którego wysiada rodzina rumuńska i z zaciekawieniem ogląda zabudowania i robi zdjęcia. Na oko dzieci nie pamiętają już rządów Ceausescu, to pewnie raczej rodzice chcieli zobaczyć, skąd pochodzi ich były władca.
Gdyby ściany tych domów, na które patrzymy, umiały mówić, to pewnie moglibyśmy słuchać opowieści przez wiele dni i nocy, nie wyjeżdżając ze Scornicesti. Willa Eleny Barbulescu, którą brat zgodnie z wyznawaną przez siebie zasadą nepotyzmu zrobił inspektorem generalnym oświaty, dzięki czemu mogła rządzić całym województwem, stanęła na działce należącej niegdyś do małżeństwa Marinów. Siostra dyktatora przyjechała tu po prostu którego dnia i oznajmiła, że konfiskuje ziemię. Jej właściciele nie otrzymali za to żadnych pieniędzy. Ale to nie koniec. Praktycznie co weekend w willi odbywały się huczne imprezy państwowych notabli ze Scornicesti i Bukaresztu, a jedną z ulubionych zabaw było strzelanie z pistoletów w powietrze. Wszyscy sąsiedzi drżeli o swoje życie, ale nic nie mogli zrobić. Miejscowych notabli nie obowiązywało żadne prawo. Każdy z nich po zatrzymaniu przez milicję mógł się wylegitymować specjalnym dokumentem. Za próbę zatrzymania i pociągnięcia do odpowiedzialności kogoś z klanu Ceausecu w Scornicesti milicjantowi groziło wyrzucenie z pracy.
Nie mniejszy problem był, kiedy do Scornicesti zjeżdżały inne głowy państw komunistycznych, przebywających z wizytą w Rumunii. Odwiedziny rodzinnej wsi i domu wodza były punktem obowiązkowym. Zawsze przy takiej okazji agenci Securitate przeszukiwali wszystkie stojące w okolicy domy mieszkańców.
Elena Barbulescu swoim znajomym i krewnym dawała nowoczesne apartamenty, jakie kazał budować jej brat. Aby zapewnić odpowiedni poziom życia w mieście, bez skrupułów konfiskowała zbiory z położonych wokół Scornicesti państwowych gospodarstw rolnych.
W Scornicesti był zespół folklorystyczny, który ciągle wyjeżdżał na zagraniczne tournee. Wraz z nim Elena lub ktoś z rodziny. “My nie dojadaliśmy, nie wolno nam było oddalić się ani na krok od grupy”, opowiadał już po upadku reżimu jeden z jego członków. Zaoszczędzone przy okazji takich wyjazdów Elena pakowała do swojej kieszeni.
Wracamy wolnym krokiem do miasta. W miejscu, gdzie zwykła droga zmienia się w dwujezdniową arterię, schodzimy nieco w bok, w małą uliczkę równoległą do głównej alei. Dosłownie dopada nas rumuńska rzeczywistość XXI wieku, czyli włóczące się po ulicach bezpańskie psy. Najpierw podchodzi jeden, drugi, a po dwóch minutach towarzyszy nam już cała gromada. Wygląda do tak, jakbyśmy szli z obstawą czworonogów, które mimo że w grupie, cały czas zachowują bezpieczny dystans do człowieka. Podobno wałęsające się tabuny psów po ulicach rumuńskich miast to także „pozostałość” po rządach Nicolae Ceausescu.
W drugiej połowie lat 80. XX wieku dyktator wpadł na szalony pomysł przekształcenia wsi w małe miasta, tak zwane agrocentra. Planowanie zrównanie z ziemią 8 tysięcy wiosek i przesiedlenie siedmiu milionów osób, czasami w miejsca odległe o kilkaset kilometrów. Oficjalnie chodziło o podniesienie standardu życia i zrównanie społeczeństwa – aby nikt już nie mógł powiedzieć, że pochodzi z zabitej dechami wioski. Podobno jednak akcja miała na celu rozprawienie się z mniejszościami narodowymi, głównie węgierską i niemiecką. W ramach planu systematyzacji i modernizacji zgodnie z prawem można by było zniszczyć wsie zamieszkane przez inne narodowości, a wraz z nimi ich pomniki kultury i architektury. Akcja nie spotkała się z akceptacją wieśniaków, ale tu i ówdzie została przeprowadzono – częściowo również w Scornicesti. A bezdomne psy wałęsające się do dzisiaj po ulicach to „potomkowie” tych czworonogów, dla których nie znalazło się miejsce w ciasnych mieszkaniach w bloku wieśniaków przesiedlanych ze swoich chałup z dużymi podwórzami.
W sennym miasteczku zachodzimy do miejscowej kawiarni, gdzie kilku mężczyzn pije piwo. Zamawiamy herbatę, ale rozmowa z miejscowymi raczej się nie klei. Tylko młode kelnerki znają kilka słów po angielsku, pozostali mówią tylko po rumuńsku.
Po krótkim odpoczynku idziemy na drugi koniec miasteczka, gdzie stoi stadion, a raczej to, co kiedyś było stadionem. Z murów sypie się tynk, wszystkie możliwe metalowe elementy są zardzewiałe, drzwi i bramy pozamykane na również zardzewiałe kłódki i łańcuchy. Prawie nie ma w nim życia, tak jak zresztą nigdy nie było. Nie możemy jednak uwierzyć własnym oczom, że z okien pomieszczeń, które kiedyś z pewnością były pomieszczeniami administracyjnymi, zwisa suszące się pranie, a obok zamocowane są anteny satelitarne. Najwidoczniej mieszkają tutaj najubożsi.
Z kilku uchylonych nieznacznie okien na parterze dochodzi hałas. To tutaj w zaadaptowanych pomieszczeniach mieści się „wytwórnia” tekstyliów, w której kilkadziesiąt osób szyje ubrania dla zachodnioeuropejskich koncernów. Wejść do środka jednak nie można, wszystkie drzwi są na głucho zamknięte. Z drugiej strony stadionu kilka pomieszczeń gospodarczych zaadaptowano na warsztat samochodowy. Sądząc po stanie zarośniętej murawy na boisku, dawno nie odbył się tutaj żaden mecz piłki nożnej. Gdzieś tylko na jakichś drzwiach znajdujemy napisany białą farbą napis Stadion Viitorul. Tak brzmiała pierwsza nazwa klubu, który w 1990 roku został rozwiązany i od tamtej pory w mieście nie ma drużyny seniorów.
Miejscowy klub FC Olt był oczkiem w głowie dyktatora Ceausescu. Z jego “pomocą” w sezonie 1978-1979 awansował do rumuńskiej ekstraklasy i spadł z niej od razu po upadku dyktatury w sezonie 1989/1990. W Rumunii do dzisiaj krąży opowieść, jak do pierwszego w historii awansu potrzebne było zwycięstwo odpowiednią różnicą bramek. Piłkarz ze Scornicesti pokonali więc Electrodul Slatina 18-0. Ówczesny prezes klubu musiał jednak po zakończeniu meczu wyciągać piłkarzy obydwu zespołów na boisku, aby dograli jeszcze kilka minut i strzelili kilka goli, ponieważ wcześniej źle zrozumiał wynik korespondencyjnego meczu ze względu na słabe połączenie telefoniczne.
FC Olt w swojej historii może się pochwalić, że jego barwy reprezentowali tak znani rumuńscy piłkarze jak Dorinel Munteanu, Victor Piturca czy Dan Petrescu.
Emil Barbulescu, siostrzeniec Nicolae Ceausescu, w swojej książce “Nicolae Ceausescu był moim wujkiem” wspomina, że budowa stadionu od początku była wielką pomyłką. W 12-tysięcznym mieście nie było szans na zapełnienie trybun dla 30 tysięcy widzów, a on sam chciał, aby klub występował w pobliskiej Slatinie. Przy budowie stadionu najbardziej jednak upierał się brat dyktatora, zagorzały kibic piłki nożnej. I tak powstał obiekt, który zapełniał się tylko w czasie meczów z zespołem z Krajowej, ale większość kibiców stanowili fani gości.
Kończymy naszą wizytę w Scornicesti jeszcze raz rzucając okiem na abstrakcyjnie wyglądający stadion, postawiony w miejscu niegdysiejszych pastwisk. Nieodparcie nasuwa nam się skojarzenie – oczywiście zachowując odpowiednią skalę – z budową Pałacu Prezydenckiego w Bukareszcie, który do dzisiaj stwarza przytłaczające wrażanie w stolicy Rumunii. To dwa przykłady megalomanii, bujania w obłokach i oderwania od rzeczywistości dyktatora i jego żony. W tym miejscu przypominamy sobie anegdotę znalezioną w książce Małgorzaty Rejmer „Bukareszt. Kurz i krew.”
Nicoela i Elena Ceausescu wracają helikopterem z podróży zagranicznej.
– Ach, jakie mamy piękne rzeki – zachwyca się Elena.
– To nie rzeki, to drogi – odpowiada Nicolae.
Pilot odwraca się:
– To nie drogi, to ludzie w kolejkach.
Wychodzimy spod stadionu na główną drogę. Autobus w weekendy jeździ co dwie godziny, więc machamy ręką na stopa i zatrzymuje się pierwszy samochód, którym potrzebujemy się dostać do odległego o 3 kilometry Jitaru. W aucie widać, że i miejscowi do dzisiaj nie mogą się nadziwić niektórym pomysłom swojego wodza: „Tak, tak, Ceausescu was a crazy guy” mówi łamaną angielszczyzną kierowca, spoglądając na oddalający się stadion.