W pobliżu granicy belgijsko-holenderskiej leży najdziwniejsze miasteczko na świecie – Baarle. Całe jest podzielone na enklawy – część holenderskich leży w Belgii, a belgijskich w Holandii. W miasteczku wszystko jest podwójne: dwie rady gminne, dwa posterunki policji i dwa urzędy pocztowe. Aby wszystko jeszcze bardziej skomplikować, są tutaj dwa sposoby numeracji domów oraz dwa rodzaje znaków drogowych. Podczas spaceru granicę przekracza się czasami co 50 metrów…
Granice w Baarle przebiegają przez środek ulic, domów, budynków. Aby się w nich nie pogubić, zostały wyraźnie wymalowane na ziemi. Ponadto numery na domach są umieszczane w otoczeniu barw narodowych poszczególnych krajów.
Dokładnie w środku miasta stoi słup graniczny. Jest to wierna kopia oficjalnego słupa granicznego, który został postawiony w 1976 roku jak pamiątka po ustaleniu granicy między Holandią a Belgią.
Całe zamieszanie z granicami pochodzi jeszcze z czasów średniowiecznych, kiedy działki były dzielone między dwie rodziny arystokratyczne. Baarle-Hertog należało wówczas do księcia Brabancji, a Baarle Nassau do średniowiecznego rodu Nassau. Przy czym obaj mieli też swoje enklawy ziemi na terenie należącym do drugiej rodziny… Kiedy w 1831 roku Belgia ogłosiła niepodległość od Holandii, sytuacja stała się tak skomplikowana, że żadne rządy nie były w stanie unormować jej stanu prawnego. Dopiero w 1976 roku ustalono granice, ale 19 lat później wprowadzono jeszcze małe korekty i przyznano ostatni kawałek ziemi niczyjej Belgii.
Nietypowe miasteczko nie jest wolne od problemów, głównie prawnych, które mogą się zdarzyć tylko tam, nigdzie indziej na świecie. W 1995 roku w Baarle przeprowadzono wielkie mierzenie terenu i rewizję granice. Gdzieś Holandia straciła dwa metry kwadratowe, w innym miejscu Belgowie musieli oddać trzy. Niby nic wielkiego, ale…
W Baarle granica przebiega czasami przez środek domów. Położenie głównych drzwi wejściowych decyduje o tym, czy budynek jest holenderski, czy też belgijski. Po dokonaniu pomiarów okazało się, że jeden z domów z belgijskim numerem leży jednak na terenie Holandii. Zamieszkująca go 84-letnia kobieta musiałaby na stare lata wyemigrować do Holandii. Czego oczywiście nie chciała. Na szczęście w tym przypadku urzędnicy wykazali się zrozumieniem: szybko zamienili miejscami okno i drzwi i dom ponownie znalazł się w granicach Belgii.
W innym przypadku na drugi dzień po dokonaniu pomiarów urzędnicy zauważyli w jednym z domów, że ktoś sam dokonał małej przebudowy i zamienił miejscami drzwi i okna. Z jakiego powodu? Może chciał zmienić kraj ze względów podatkowych? Potraktowano to jednak jako samowolę budowlaną i wyrokiem sądu zmuszono właściciela do wstawienia drzwi i okna w poprzednim miejscu.
W jednym z domów natomiast granica została wytyczona przez środek głównych drzwi wejściowych w efekcie część budynku leży w Belgii i ma belgijski numer 2, a część w Holandii i ma holenderski numer 19.
Problemów z różnym prawem jest jednak więcej. W Belgii sklepy muszą być zamknięte w niedzielę, a w Holandii nie, więc jeżeli Belg przypomni sobie nagle o pilnym zakupie, może przejść do sąsiedniego kraju.
W Holandii alkohol można sprzedawać w pubach osobom powyżej 18. roku życia, ale w Belgii granica ta wynosi 16 lat. A więc jeżeli holenderski barman odmówi nastolatkowi sprzedaży piwa, to legalnie pójdzie 20 metrów dalej do baru belgijskiego.
Baarle dzisiaj to żywa miejscowość, gdzie można zrobić dobre zakupy, czy spędzić miło czas w licznych kawiarniach i restauracjach. Jest ich zdecydowanie za dużo jak na potrzeby 9-tysięcznego miasta, ale wiadomo – dzięki swojej unikalności Baarle jest odwiedzane przez tysiące turystów.
Spacerując po Baarle można w ciągu kilku minut przekroczyć 15 razy granicę i nie ma w tym nic dziwnego. Jednak jedna z ulic jest nietypowa, ponieważ granica nie przebiega w poprzek, lecz wzdłuż. W Belgii nazywa się Hoogbraak, a w Holandii Nonnenkuil. Czyli osoby mieszkające po przeciwnych stronach ulicy używają jej całkiem innej nazwy. I jak tu nie zabłądzić, idąc do sąsiada z naprzeciwka pożyczyć szklankę cukru?
Baarle ma też swoją tragiczną historię z czasów pierwszej wojny światowej. Wzdłuż granic zamontowano ogrodzenie nazywane “drutem śmierci”, które oddzielało okupowaną przez Niemców Belgię od neutralnej Holandii. W ciągu jednego dnia rozdzielono dziesiątki rodzin. Przez druty w ogrodzeniu płynął prąd 2000 V. Ponieważ w tamtych czas mało kto wiedział, co to jest, wiele osób ginęło po dotknięciu drutów.
Miasteczko ma w swojej historii również akcent polski. 4 października 1944 roku spod okupacji niemieckiej wyzwoliła je dywizja pancerna generała Stanisława Maczka. Przypomina o tym tablica na cześć poległych polskich żołnierzy w centrum miasta. Baarle było ostatnim wyzwolonym belgijskim miastem. Po pokonaniu broniącego go niemieckiego garnizonu żołnierze generała Maczka wkroczyli na teren Holandii.
ale jaja
Ciekawostka mało powszechnie znana.
Czasem dobrze poszperać w sieci.
Wariactwo z tą granicą, lecz dla turystów jest to niesamowita atrakcja.
Współczuję jednak mieszkańcom tego dziwacznego miasteczka, szczególnie osobom starszym.
Osobiście bardzo chciałbym odwiedzić tę wyjątkową miejscowość!