Gołdap był kiedyś dużym węzłem kolejowym Prus Wschodnich, dzisiaj to biała plama na mapie Polski. Po świetności pociągów pozostały już tylko zarośnięte tory, elementy infrastruktury i budynki wykorzystywane na inne cele. Na szczęście jak trochę poszukać, można odnaleźć ślady przedwojennej kolejowej potęgi na tych terenach, należących wówczas do Prus Wschodnich. Najbardziej wyrazistym wspomnieniem z tamtych czasów są potężne wiadukty w Stańczykach, które znajdowały się na, prowadzącej skrajem Puszczy Rominckiej, linii Gołdap – Żytkiejmy. A śladem dawnych torów można pojechać dzisiaj rowerem.
Trasa liczy ok. 40 km, ale jeżeli chcemy odnaleźć ślady dawnych stacji, nasypy kolejowe, wiadukty charakteryzujące całą linię i dawne dworce, najlepiej zaplanować sobie pół dnia. Przed nami wiele ciekawych fotostopów, jazdy po lasach, przedzierania się przez krzaki i łąki. Nie zawsze jest łatwo, ale jeżeli ktoś chce poczuć kolejowy klimat sprzed prawie stu lat – na pewno warto.
Zaczynamy trasę na przy dawnym dworcu kolejowym w Gołdapi i już na pierwszym moście nad rzeką Gołdapą spotykamy się z historią. Jeżeli wejdziemy na wiadukt kolejowy i trochę się rozejrzymy pod nogami, znajdziemy szyny z wyrytym rokiem produkcji 1913. lub 1940, ale to już trochę mniejsze wrażenie.
Początek trasy jest wygodny, bo drogą 651 dojeżdżamy do dawnej stacji Botkuny. Po torach i peronach nie ma śladu – wszystko znalazło się w objęciach trawy i krzewów. Dawny dworzec i dwa budynki techniczne należą obecnie do osób prywatnych. A kiedyś była to stacja z sześcioma torami, ostatnia przed odgałęzieniem linii do Ełku i Żytkiejm. Jesienią 1944 roku, kiedy państwo niemieckie chyliło się ku upadkowi, w okolicach stacji w Botkunach stanowiska ogniowe miała radziecka artyleria szturmująca Gołdap.
Na naszej trasie musimy szutrową drogą minąć dawną stację po prawej stronie i wjechać w las. Wkrótce zobaczymy dwa małe wiadukty, pokazujące wyraźnie, w którym miejscu rozdzielały się linie do Ełku i Żytkiejm.
Leśna droga prowadzi nas dalej do pierwszego większego obiektu inżynieryjnego – wiaduktów nad Jarką. Tu uwaga – z poziomu drogi można ich nie zauważyć, trzeba więc czujnie obserwować teren. Warto się zatrzymać i zejść po skarpie na dół nad rzekę, skąd dopiero można podziwiać wysoki na 13 metrów obiekt. I znowu konieczna jest ostrożność – nasyp jest dosyć stromy, a często też mokry od rosy, dlatego o upadek nietrudno. Mimo że linia była jednotorowa, wybudowano dwa wiadukty, prawdopodobnie pod planowaną dobudowę drugiego toru, co jednak nigdy się nie stało.
Dalej czeka nas prosta droga śladem linii do MOR Rakówko na trasie Green Velo. W tych okolicach znajdował się również przystanek kolejowy. My skręcamy w lewo pod niewielkim wiaduktem i żegnamy się z dawnymi torami, bo teren jest nieprzejezdny. Drogą 651 jedziemy przez Pluszkiejmy, na wysokości końca jeziora Czarnego skręcamy w lewo, napotykamy mały wiadukt przy dawnej stacji kolejowej Meszko i skręcamy w prawo, wracając na dawną linię kolejową.
Po prawej stronie mijamy małe jeziorko i wiadukt. Jedziemy polną drogą cały czas prosto śladem torów, przejeżdżamy pod wiaduktem dawnej cegielni Catherinehof i… zaczynają się schody. Czeka nas krótki kawałek przebijania się przez mocno zarośniętą i zabłoconą drogę. To zdecydowanie najtrudniejszy odcinek na trasie. Jak go pokonamy, to pod kolejnym wiaduktem wyjedziemy na ulicę Kajki w Dubeninkach.
Po 300 metrach mijamy z prawej strony budynki dawnego dworca kolejowego. W Dubeninkach warto zrobić krótki postój i ewentualnie uzupełnić zapasy w sklepie, bo później do końca trasy nie będzie już takiej możliwości. Wyjeżdżając z miasta można na krótko skręcić w ul. Graniczną, gdzie znajduje się wiadukt nad naszą zaginioną linią.
Później trzeba jednak wrócić do drogi 651 i pojechać nią do miejscowości Barcie, gdzie drogowskaz wskaże nam drogę w lewo do mostów w Kiepojciach. Po kilkuset metrach dotrzemy do pierwszego pojedynczego wiaduktu. Aby dotrzeć do podwójnego, trzeba pojechać kawałek w lewo i za gospodarstwem jeszcze raz skręcić w lewo. To również bardzo efektowna budowla, rzadziej odwiedzana, ze względu na swoje położenie na uboczu.
Po zrobieniu obowiązkowych zdjęć wracamy na drogę 651 i jedziemy do Linowa. Tutaj za jeziorkiem możemy na chwilę skręcić w lewo, aby zobaczyć wiadukt, na którym ułożone były tory. Wracamy do drogi 651 i około 1,5 km dalej skręcamy w lewo w polną drogę do dawnego budynku dworca w Błąkałach. Na jednej ze ścian widoczny jest jeszcze napis z niemiecką nazwą stacji Blindgallen. W małej dobudówce mieściło się biuro zarządcy, a w głównym budynku – dziś w rękach prywatnych – na piętrze znajdowało się jego mieszkanie.
Wracamy do drogi 651 i za chwilę zobaczymy drogowskaz do największej atrakcji całej trasy, czyli wiaduktów w Stańczykach. Konstrukcja o długości 178 m i wysokości 36 m jest uznawana za jeden z cudów inżynierów pruskich. Mosty są dzisiaj w prywatnych rękach, można na nie wejść za niewielką opłatą i jako jedyny obiekt na dawnej trasie kolejowej są remontowane.
Nasypem jedziemy dalej, w pewnym momencie droga staje się nieprzejezdna, musimy skręcić w prawo w kierunku wsi Maciejowięta i wrócić do śladu linii na czerwony szlak pieszy, a później pojechać trasą Green Velo. Jadąc drogą szutrową po lewej stronie mijamy fragment dawnej rampy kolejowej na stacji Golubie. Stoi przy niej tabliczka z nr 1, oznaczająca początek szlaku pieszego po “wsi, której nie ma”, jak określa się Golubie.
Po drugiej wojnie światowej do wsi zaczęli napływać polscy osadnicy, pod koniec lat 70. mieszkało tutaj 10 rodzin. Jednak położenie na peryferiach i brak dobrej komunikacji coraz bardziej utrudniały życie i powodowały wyludnianie. Ostatni mieszkańcy wyjechali stąd w 1983 roku, a trzy lata później rozebrane zostały zabudowania. Dzisiaj Golubie żyje tylko we wspomnieniach.
Po kilkuset metrach dojeżdżamy do skrzyżowania, skręcamy w prawo, za chwilę w lewo i prostą drogą Green Velo pędzimy do Pobłędzia. Dawna stacja znajduje się po prawej stronie. Dziś jest to ładny wyremontowany dom. Za czasów pruskich we wsi mieszkały tylko 82 osoby, więc początkowo nie planowano tu dworca. Ktoś z projektantów w 1913 roku doszedł jednak do wniosku, że może być to dobry punkt przeładunkowy towarów oraz stacja, do której doprowadzony zostanie szeroki tor z Rosji. Zaraz za dworcem przejeżdżamy pod wiaduktem i jedziemy w kierunku do miejscowości Skajzgiry szlakiem Green Velo.
Po lewej stronie cały czas możemy obserwować nasyp, ale wjazd nie jest możliwy, ponieważ leży on na ogrodzonych pastwiskach, a dalsza część dawnej kolei nie nadaje się do przejechania rowerem. Jedziemy więc asfaltową drogą do miejscowości Kieksiejmy i stąd prosto do celu naszej wycieczki – Żytkiejm.
Po wjeździe do miasta możemy skręcić w ul. Partyzantów (drogowskaz Degucie 4) i po niecałym kilometrze dojedziemy do wiaduktu, pod którym w niewielkim wąwozie jak na dłoni widać dawny ślad naszej linii kolejowej. Wracam, przejeżdżamy Żytkiejmy i znajdujemy się na drodze 651 na wjeździe od strony Gołdapi. Tutaj znajduje się wiadukt z zachowaną oryginalną balustradą, więc sprawia to wrażenie, jakby pociągi cały czas jeździły.
Teraz musimy wrócić w kierunku wsi i zaraz za wiaduktem skręcić w lewo w ulicę Warsztatową. Zbudowany w 1938 roku budynek z czerwonej cegły po lewej stronie to jeden z dawnych obiektów dworcowych, zachowany jest na nim napis z niemiecką nazwą Schittkehmen. W budynku tym pracował toromistrz, którego zadaniem było utrzymanie torów w ciągłej sprawności. W 1938 roku wieś przemianowano na Wehrkirchen, aby brzmiała lepiej po niemiecku. Oryginalna nazwa pochodzi natomiast z języka litewskiego (Žydkiemis) i oznacza mniej więcej “żydowską wieś”.