Kilka kilometrów od Rucianego-Nidy, schowana w lesie, znajduje się leśniczówka Pranie. To tutaj przez trzy lata (1950-1953) mieszkał polski poeta Konstanty Ildefons Gałczyński. Do Prania warto zajrzeć, aby nie tylko w muzeum poznać twórczość poety, ale także zasmakować wspaniałej mazurskiej przyrody.
Lato 1950 r. było dla Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego wyjątkowo trudne.
W czerwcu na Zjeździe Literatów Polskich Adam Ważyk zażądał od poety by„ukręcił łeb temu rozwydrzonemu kanarkowi, który zagnieździł się w jego wierszach”. Będąc pupilkiem władzy, miał być jej lojalny, a nie próbować wybić się na niezależność. Dostał zakaz druku. Bardzo to przeżył. Nie umiał pisać do szuflady. Poza tym utrzymywał dom. Miał problemy ze zdrowiem – przeszedł dwa zawały. Stany depresyjne. Ciągi alkoholowe.
Znajomy Ziemowit Fedecki, z którym wspólnie tłumaczyli literaturę rosyjską z entuzjazmem opowiadał mu o Mazurach – powojennym nabytku terytorialnym Polski. Sądził, że jest to idealne miejsce, żeby wyciszyć się, nabrać sił i przeczekać nagonkę.
Stanisław Popowski, pierwszy polski gospodarz w leśniczówce Pranie zgodził się przyjąć poetę z żoną i 14-letnią córką na cały sezon. Nazwa tego miejsca wywodzi się od mazurskiego „prania się przyrody” – czyli snucia mgły po polach. Do 1945 r. miejsce to nazywało się z niemiecka Seehorst.
Córka poety Kira Gałczyńska po latach w książce „Zielony Konstanty” tak w skrócie opisała pierwszą tam wizytę:
“Całonocna podróż pociągiem z Warszawy. 15 lipca rano wysiedliśmy na przystanku w osadzie Ruciane. Już czekał na nas leśniczy. Młody, milkliwy mężczyzna. Spłowiałe jasne włosy, niezwykle niebieskie, ale też jakby przyszarzałe. Bardzo wysoki, chudy, garbił się nieco. Wskazał nam miejsce w rozłożystej, wygodnej łodzi i ruszyliśmy. Silnik perkotał miarowo, łódź płynęła dostojnie po pustym jeziorze. Przed dziobem rwały się ospale kaczki, dzikie gęsi, a dalej za trzcinami aż po horyzont we wszystkich stron stał gęsty, czarny, nieruchomy las. Zacumowaliśmy u podnóża wysokiej skarpy szczelnie porośniętej starymi dębami, lipami, olchami. Po przejściu kilkudziesięciu stopni rozchwierutanych schodów, stanęliśmy na podwórzu dużego zapuszczonego gospodarstwa. Kilka domów z czerwonej cegły, największy gęsto porosło dzikie wino, w każdym z dziesięciu okien czerwieniły się pelargonie. Na stromym dachu stodoły tkwiło wielkie bocianie gniazdo. Część gospodarczą od mieszkalnej odgradzał krzywy rozlatujący się płot. Dalej, z jednej strony stał las, z drugiej migotało jezioro. Najbliżej leśniczówki, za sadem rozciągało się niewielkie pole ze zbożem i kartoflami. Na ganku stała matka Stanisława, niemłoda już kobieta, posiwiała, w chuście na głowie, nerwowo wycierająca w fartuch ręce”.
Gałczyńskiemu tak spodobało się w Praniu, że wrócił tam na całe lato i jesień roku 1951, 1952 i 1953. Podobno chciał zamieszkać gdzieś w okolicy na stałe, szukał już lokum, ale zamiar ten udaremnił trzeci zawał. Zmarł mając 48 lat.
Jego córka uważa, że mazurski okres był najlepszym w życiu ojca. Na łonie wtedy jeszcze dzikiej przyrody życie płynęło zupełnie innym rytmem. Tutaj powstały pogodne, „zielone” wiersze, liryczne piosenki i namiętne erotyki. Ukończył „Niobe”, jak mówił najważniejszy swój poemat.
Leśniczy i jego matka chętnie gościli też przyjaciół i znajomych pisarza. Stanisław Tym: „(…) do Gałczyńskiego zaczęli przyjeżdżać studenci z Warszawy – ot, tak – żeby zobaczyć się z Poetą, porozmawiać lub po prostu wypić wódkę. Gałczyński pisał, trochę pił – studenci tylko pili i było bardzo przyjemnie. Potem Mistrz przeniósł się w zaświaty, a studenci, którzy go odwiedzali, urządzili pierwszy w Polsce Studencki Teatr Satyryków w Warszawie. W teatrze tym spędziłem kilkanaście lat. Gałczyńskiego już nie było. Sami musieliśmy pić i sami musieliśmy pisać”. (Z książki S.T.: „Mamuta tu mam. Utwory zebrane spod łóżka”).
Jezioro Nidzkie i jego okolice stawały się coraz popularniejsze wśród elit stolicy. Do Karwicy zaczęła zaglądać Agnieszka Osiecka. Podobno to młody leśniczy z Prania był jej inspiracją do napisania piosenki „ Na całych jeziorach ty”. W Krzyżach pomieszkiwała Olga Lipińska. Po sąsiedzku kupił letni domek Mieczysław Rakowski, ostatni premier Polski Rzeczpospolitej Ludowej. Często wpadała tam jego ówczesna żona, światowej sławy skrzypaczka, Wanda Wiłkomirska z synami.
Bez przesady można powiedzieć, że to artyści odkryli Mazury dla reszty kraju.
Dzięki staraniom ludzi wywodzącym się ze środowiska STS – u już w 1965 r. w leśniczówce została otwarta izba pamięci poświęcona Konstantemu Ildefonsowi Gałczyńskiemu. W 1980 utworzono muzeum. Przez pierwszych siedemnaście lat o spuściznę pisarza dbała córka Kira i jej mąż Janusz Kiliański. W 1997 r. nastąpiła zmiana warty. Do Prania wprowadził się młody poeta z Sopotu Wojciech Kaas z żoną Jagienką.
W lipcu i sierpniu muzeum otwarte jest codziennie od 9.30 do 17. Można dojechać tam samochodem, rowerem, dopłynąć kajakiem lub przyjść pieszo – chociaż z Rucianego będzie to dosyć długi spacerek – 8 km. Najpiękniejszą nadal jest droga wodna.
W sezonie program kulturalny jest przebogaty. Co i kiedy najlepiej sprawdzić tutaj: lesniczowkapranie.art.pl.
Od 1983 r. obywają się w Praniu koncerty pod tytułem „Muzyka u Gałczyńskiego”. Wśród wykonawców największe nazwiska: Magda Umer, Jacek Kleyff, Maja Komorowska, Anna Maria Jopek, Grzegorz Turnau, Zbigniew Zamachowski itd., itd., itd.. Chyba łatwiej wymienić kogo w ciągu tych lat jeszcze tu nie było, niż kto był;-).
Leśniczówki z czerwonej cegły – takie jak w Praniu – są nieodłączną częścią krajobrazu Mazur. Wpisane są w tę krainę jak lasy, jeziora i morenowe wzgórza. Kiedyś były nie tylko siedzibą administratorów lasów, ale również stanowiły centra kulturowe dla lokalnej społeczności. W nich przez lata kształtował się etos łowiecki, styl życia, ceremonie i obyczaje.
“Ballada o dwóch siostrach” z tekstem Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w wykonaniu grupy Kult