Byliście kiedyś w Berlinie? Większość z Was stwierdzi pewnie, że to głupie pytanie. Berlin jest na wyciągnięcie ręki. Jest tak blisko, że niewielkim nakładem kosztów można tam wpaść na weekend, obejrzeć jedną z wystaw na Wyspie Muzeów, zrobić zakupy na Alexander Platz, po raz kolejny przejść się wzdłuż East Side Gallery sprawdzając czy przypadkiem nie przybył tam jakiś nowy mural, wypić piwo na Potsdamer Platz oglądając iluminację świetlną budynku Sony Center lub po prostu imprezować do samego rana w jednym ze słynnych berlińskich klubów.
Nuda, nuda, nuda… to wszystko już było.
Może się też zdarzyć tak, że nie wybieracie się do Berlina, bo po co spędzać weekend tuż za przysłowiową miedzą, skoro cały świat stoi przed Wami otworem.
A czy wiecie, że jeszcze nie tak dawno Berlin był traktowany jak ziemia obiecana, a ludzie gotowi byli zrobić wszystko, żeby się tam dostać? Dosłownie wszystko – nawet porwać samolot.
Najczęstsze pokojowe uprowadzenia samolotów miały miejsce w latach 1982 – 1986, a o porywanych w tych czasach samolotach LOT-u, stanowiących wtedy 27% wszystkich porwanych samolotów na świecie, krążyły legendy i dowcipy. Skrót LOT był tłumaczony na różne języki jako „Landing On Tempelhof” (ang.) lub „Landet Ooch in Tempelhof” (niem.) lub „ Linie Okęcie-Tempelhof”.
Wśród Polaków, których poczucie humoru nie opuszczało nawet w ciężkich czasach stanu wojennego, krążył taki oto dowcip:
„Starsza pani wsiada do samolotu z Warszawy do Wrocławia, idzie do kabiny pilotów i stukając laską, mówi:
– Panowie, ja chcę lecieć do Wrocławia.
– Tam właśnie lecimy.
– Wasi koledzy też tak mówili, a ja już trzy razy lądowałam na Tempelhof.”
TEMPELHOF – wielka duma nazistów, znienawidzone przez pracowników przymusowych, którzy tu budowali bombowce dla III Rzeszy, koniec korytarza powietrznego, dzięki któremu mieszkańcy Berlina Zachodniego przetrwali blokadę nałożoną przez ZSRR, ziemia obiecana dla narodów zza Żelaznej Kurtyny, aż w końcu park pod nazwą „Wolność na Tempelhof”. Chyba żadne lotnisko na świecie nie może poszczycić tak ciekawą i pełną paradoksów historią.
Dzisiaj zabierzemy Was na wycieczkę do miejsca, gdzie na pasach startowych jeździ się na rolkach i rowerach, a na zielonych terenach lotniska urządza pikniki od wschodu do zachodu słońca. I to tylko 4 km od centrum wielkiego miasta.
Jednak nie zawsze tak było…
Decyzję o budowie lotniska Tempelhof podjęto w 1923 roku, a trzy lata później było już główną siedzibą linii Luft Hansa, która również powstała w tym czasie. Budowa nabrała prawdziwego rozmachu po dojściu do władzy Nazistów. Główny architekt III Rzeszy – Albert Speer – wymarzył sobie, że będzie ono lotniskiem „Planu Germania” – świata, którego Berlin miał być stolicą. Budową zajął się Ernest Siegiel, a wg jego projektu budowla z lotu ptaka miała się jawić jako orzeł w locie.
Patrząc na zdjęcia trudno zauważyć finezyjnego orła, ale obiekt po dziś dzień robi piorunujące wrażenie. Monumentalny terminal rozciąga się na 1,2 km i ma przepustowość 6 mln pasażerów, a na dachu znajdował się taras widokowy, aby można było podziwiać parady wojskowe i pokazy lotnicze. Było to też pierwsze lotnisko na świecie, do którego można było dojechać metrem!!!
Na tamte czasy był to największy obiekt tego typu na świecie. Generalnie nas to nie dziwi. W końcu mieliśmy już do czynienia z manią wielkości Adolfa Hitlera, chociażby w Wilczym Szańcu czy Norymberdze. W czasie II wojny światowej Tempelhof pełnił funkcje lotniska wojskowego i cywilnego, a w jego podziemiach pracownicy przymusowi produkowali bombowce dla niemieckiej armii.
Po zakończeniu wojny lotnisko znalazło się po zachodniej stronie muru berlińskiego, dzięki czemu po raz kolejny odegrało ogromne znaczenie w historii Berlina. 24 czerwca 1948 roku Rosjanie rozpoczęli tzw. Blokadę Berlina odcinając Berlin Zachodni od reszty świata przez zablokowanie dróg, linii kolejowych, kanałów i dostaw energii. Dostawy mogły odbywać się tylko drogą powietrzną.
Stworzono więc most powietrzny, którego końcem stało się lotnisko Tempelhof. Przez 11 miesięcy trwania blokady przez lotnisko Tempelhof przetransportowano ponad 2 miliony ton żywności, paliwa oraz węgla, a samoloty lądowały co 30 sekund. Przy takiej częstotliwości lotów niestety nie obyło się bez ofiar – przez te szalone dostawy życie straciło 101 lotników 🙁
Po zakończeniu blokady lotnisko znowu zaczęło obsługiwać loty pasażerskie z różnych stron świata, a czasy świetności trwały aż do wybudowania konkurencyjnego lotniska Berlin-Tegel, które przejęło obsługę większości linii lotniczych. Na Tempelhof lądowały tylko samoloty armii amerykańskiej oraz uprowadzone samoloty LOT-u.
Polacy za czasów PRL-u, szczególnie w stanie wojennym, nie widząc przyszłości dla siebie i swoich rodzin szukali różnych sposobów, aby zacząć normalne życie. Na szczęście były to uprowadzenia pokojowe, nie okupione ofiarami, a po wylądowaniu na zachodnim lotnisku zazwyczaj otrzymywali azyl polityczny.
Obecnie teren lotniska stał się obiektem symbolizującym wolność. W wolnym tłumaczeniu nawet Świątynią Wolności (Temeplhofer Freiheit). I to już na samym początku powstania parku. To mieszkańcy Berlina w referendum zdecydowali, że powstanie tu właśnie ogólnodostępny park przeznaczony dla zapracowanych berlińczyków. Dzisiaj na pasach startowych spotykamy rolkarzy i rowerzystów, na terenach zielonych piknikujące rodziny i przyjaciół. Znajdziemy też małe ogródki, w których berlińczycy hodują warzywa oraz bardzo dużo przeróżnych parków zabaw dla najmłodszych. W budynku terminalu korporacje otwierają swoje biura. Są to nowoczesne pomieszczenia, jednak największym atutem jest widok – niecodziennie można oderwać wzrok od komputera i spojrzeć na rozciągający się przed nami pas startowy.
Na Tempelhof warto również zajrzeć, aby zjeść lunch na świeżym powietrzu w cieniu samolotu, który już nigdy nie wzbije się w powietrze.