Po czterogodzinnej podróży z Mostaru docieramy do Splitu, drugiego co do wielkości miasta Chorwacji, położonego nad Adriatykiem. Jest niedziela, godzina dopiero 10 rano, ale upał już mocno daje się we znaki. Decyzja może być więc tylko jedna: zaczynamy zwiedzanie od plaży.
Bacvice to plaża położona zaledwie 10 minut spacerem od miasta. Kąpielisko – pierwsze w mieście – powstało tutaj w 1919 roku, w okresie, kiedy na świecie rodził się sposób spędzania wolnego czasu polegający na morskich kąpielach. Na starych zdjęciach można jeszcze zobaczyć drewniane molo i… tłum kąpiących się osób. Widok niemalże taki sam jak dziś, w 2015 roku.
Plaża jest zastawiona leżakami, a dookoła są pizzerie, bary, budki z lodami, place zabaw dla dzieci i znana kawiarnia Zbirac. No i oczywiście do tego tłum plażowiczów. Ale miejscowym nie ma co się dziwić – Bacvice są idealne dla rodzin z dziećmi, bo przy brzegu jest bardzo płytko. Dopiero po wejściu w kierunku morza na jakieś 50 metrów dalej woda zaczyna sięgać dalej niż do kolan.
Po dwóch godzinach, które pozwoliły nam nieco odetchnąć po podróży, ale też nieco zmęczyły wszechobecnym gwarem, przenosimy się do centrum miasta. I jednocześnie przenosimy się w czasie do wczesnych lat naszej cywilizacji.
Starówka w Splicie ma postać pałacu, choć pałac może nie być tu najlepszym słowem. To właściwie ogromna rezydencja, miasto w mieście, jaką wystawiał sobie rzymski cesarz Dioklecjan. Tylko po to, aby miał gdzie spędzić jesień swojego życia.
Budowa rozpoczęła się w 293 roku i trwała 10 lat. Materiały pozyskiwano głównie z okolicy, ale np. biały kamień przywożono z wyspy Brac, a Sfinksy transportowano z Egiptu. Pałac oddalony był o 6 kilometrów od ówczesnej kosmopolitycznej Salony, stolicy rzymskiej prowincji Dalmacja. Sama rezydencja nie miała sobie równych w ówczesnej sztuce budowlanej. Obecnie w całym kompleksie są też budynki gotyckie, renesansowe i barokowe, głównie z lat 1420-1797, kiedy Split należał do Republiki Weneckiej.
Dioklecjan urodził się we wsi Dioclea, niedaleko Salony w 245 roku. Był synem wcześniejszych niewolników, a do godności cesarza został wyniesiony dzięki doskonałej karierze w armii. W 305 roku abdykował – jako jedyny cesarz rzymski w historii – i wrócił na sześć lat do, jak sam mówił, „najpiękniejszej części świata”. Sześć lat później zmarł w swoim wystawnym pałacu.
Niedaleko cesarskiej rezydencji spotykamy kolejny ślad chorwackiej historii: pomnik Grzegorza z Ninu, uznawanego dzisiaj za bohatera narodowego za obronę języka chorwackiego. W 926 roku przedstawiciele kościołów chorwackich zostali wezwani przez papieża Jana X, aby przeprowadzić reformę systemu kościelnego. Synod odbył się w Splicie i zgodnie z życzeniem papieża języki słowiańskie zostały zabronione w kościele. Msze mogły być odprawiane tylko po łacinie.
Oczywiście spotkało się to z protestami, a chorwacki kościół podzielił się na dwie frakcje. Gorącym zwolennikiem utrzymania języka chorwackiego był właśnie biskup Grzegorz z Nin. Miał duszę buntownika, sprzeciwiał się woli Watykanu i w wielu miejscach udało mu się utrzymać odprawianie mszy w języku chorwackim. „W ten sposób będą bardziej przystępne dla ludu” – argumentował. Dzięki temu dziś jest bohaterem Chorwacji i uznaje się go za ojca języka chorwackiego.
Wracamy do rzeczywistości. Od południowej strony pałacu wychodzimy na główny deptak miasta, który nazywa się Obala hrvatskog narodnog preporoda (Nabrzeże Odrodzenia Narodu Chorwackiego). Jeżeli jednak zapytasz nawet najstarszego mieszkańca Splitu o drogę do tego miejsca, to popatrzy na ciebie z największym zdziwieniem. Na pewno nie będzie wiedział o co chodzi. Deptak ten jest bowiem powszechnie znany jako Riva. Ta szeroka promenada między brzegiem morza a pałacem Dioklecjana to serce miasta, miejsce spotkań mieszkańców Splitu w dzień i w nocy.
Spacerujemy Rivą na północ miasta i dalej na wzgórze Marjan. To z kolei miejsce, do którego mieszkańcy Splitu uciekają przed miejskim zgiełkiem. W 1964 roku utworzono tutaj parki i od tamtej pory jest to chroniona część miasta, a tutejszy las jest uznawany za płuca Splitu. Na górę można wejść po 314 stopniach albo wjechać kolejką. Stąd można obserwować panoramę miasta i Adriatyku. Najwyższy punkt wzgórza na wysokości 178 m nazywa się Telegrin. Nazwa pochodzi z czasów napoleońskich, kiedy znajdowała się tutaj stacja telegraficzna.
I tak powoli kończy się jeden dzień w Splicie. Wracamy na dworzec kolejowy, skąd nocnym pociągiem pojedziemy do stolicy Chorwacji Zagrzebia, ale tylko po to, aby przesiąść się w pociąg, który zawiezie nas do ostatniego przystanku naszej wyprawy – Lublany.