Czwartego dnia naszej wyprawy dookoła Bałkanów zarządzamy pobudkę po 4 rano. Musimy wstać tak wcześnie, bo o godz. 5.30 odjeżdża pociąg, który zawiezie nas do Durres nad Adriatykiem. Wybieramy ten środek lokomocji świadomie, choć autobusem podróż byłaby ponad dwukrotnie szybsza. Jednak przejazd albańską koleją to atrakcja sama w sobie.
Kiedy przychodzimy na stację w Szkodrze, szybko przekonujemy się, że wszystkie relacje z podróży albańskimi pociągami nie były przesadzone. Przy peronie stoi już skład złożony z dwóch wagonów. Niby nic nadzwyczajnego, ale trudno znaleźć w nich nieuszkodzoną szybę. Przestaje nas dziwić, że trasę liczącą ok. 110 km pokonamy w blisko cztery godziny…
Dworzec kolejowy w Szkodrze jest dość okazały jak na liczbę odjeżdżających z niego codziennie pociągów
Po wielkiej hali dworcowej łatwo poznać, że kiedyś albańska kolej przeżywała znacznie lepsze chwile. Dzisiaj jest tu jednak cicho i pusto. Kiedy podchodzimy do maleńkiej kasy, czeka nas kolejna niespodzianka. Bilet na przejazd do Durres kosztuje 160 leków, czyli mniej więcej 5 złotych. Jednak kiedy odwracamy głowy i spoglądamy na pociąg, zdajemy sobie sprawę, że cena jest adekwatna do jakości usługi. Kasjerka pieczołowicie wypełnia długopisem odpowiednie blankiety i już możemy zajmować miejsca.
Pociąg odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy i zgodnie z rozkładem wolno przemieszcza się w stronę Durres. Co kilkanaście kilometrów jest stacja i zawsze kilka osób wsiada, a kilka wysiada. Mimo fatalnego stanu infrastruktury, ktoś jeszcze jednak z pociągów korzysta. Najwyraźniej przewoźnikom autobusowym nie opłaca się zajeżdżać do takich miejscowości jak Xhyre, Golem czy Rrogozhine.
W wagonie wzbudzamy małą sensację. Młody Albańczyk patrząc na walizki próbuje się dopytać łamaną angielszczyzną, skąd jesteśmy:
– Z Polski?
– Ahaaa, a dlaczego jedziecie pociągiem, a nie szybko i wygodnie autobusem?
– Po prostu chcieliśmy przeżyć coś nietypowego.
Przed 1947 rokiem Albania była jedynym krajem w Europie, który nie miał kolei, nie licząc kilku linii wąskotorowych wybudowanych jeszcze w czasach pierwszej wojny światowej. W listopadzie 1947 roku otwarto pierwszą linię normalnotorową z Durres do Peqin. Ten środek transportu był bardzo promowany przez dyktatora Envera Hodżę, a ponieważ w Albanii obowiązywał zakaz posiadania prywatnych samochodów, mieszkańcy nie mieli innych możliwości przemieszczania się.
Do 1987 roku wybudowano 677 km torów, ale po upadku komunizmy w 1990 roku cała infrastruktura kolejowa zaczęła upadać. Ludzie rzucili się na prywatne samochody i mimo fatalnego stanu dróg nikt nie chciał już jeździć niedoinwestowanymi pociągami.
Albania to jedyny kraj kontynentalnej Europy (nie licząc San Marino i Andory), który nie ma połączenia kolejowego do innych państw. Jest co prawda linia do Czarnogóry, ale kursują po niej tylko pociągi towarowe.
Prawdopodobnie również po raz pierwszy w europejskim kraju zlikwidowano kolej w stolicy – pociągi jadące do Tirany kończą bieg w miejscowości Kashar, ponad 7 km od miasta. W miejsce linii kolejowej zdecydowano się wybudować nową drogę.
Tymczasem nasz pociąg wolno wtacza się na dworzec w Durres. Na bocznym torze widok niezwykły – dwa doskonale utrzymane, pomalowane na biało-czerwono wagony. Kursują na głównej linii z Durres do Kashar pod Tiraną i są zapowiedzią modernizacji albańskiej kolei.
Doskonale utrzymane, pomalowane na biało-czerwono wagony kursują na głównej linii z Durres do Kashar pod Tiraną
Jest godzina 9.18. Było długo, ale co do minuty punktualnie.